Moje córki mają 10 lat i czytają więcej ode mnie. Jak to się stało? Nie robiłam chyba nic szczególnego a ich miłość do książek jest tak wielka, że zaczynają i kończą z nimi każdy dzień. Czy mam przepis na to, jak zachęcić dziecko do czytania? Być może.
Czym skorupka za młodu
Może wcale nie jest prawdą, że nie robiłam nic szczególnego. Owszem, nie czytałam im na głos, kiedy byłam z nimi w ciąży. Nie puszczałam im nawet muzyki. Nie uczyłam ich czytać, kiedy miały 5 lat. Ale przecież jednocześnie nie wręczyłam im wtedy tabletów czy komórek. Nie posadziłam przed telewizorem, który u mnie jest zwykle wyłączony. Dzieci oglądają na nim tylko bajki lub filmy po kolacji, my później jakiś serial. Przede wszystkim jednak mam książki, dużo książek. Tyle na ile pozwala mi moje mieszkanie. Sama dużo czytam. Mąż też nie stroni od książek.
Czytanie dzieciom
Kiedy moje córki były zupełnie małe, nie były zainteresowane książkami. Służyły im one głównie do darcia i jedzenia, jak większości dzieciom w tym wieku. Nie czytałam im na siłę. Z czasem same przekonały się do książek i coraz chętniej słuchały, kiedy im czytaliśmy. Na początku bajki, potem coraz pokaźniejsze książeczki. Bez rytuałów typu czytanie przed snem. Po prostu wtedy, kiedy o to prosiły. Ich ulubionymi książkami były „Bajeczki o zwierzętach” z Wydawnictwa Elżbiety Jarmołkiewicz, potem cykl „Pan Kuleczka” Wojciecha Widłaka i „Pafnucy” Joanny Chmielewskiej.
Audiobooki
Wraz z pójściem do przedszkola córki zaczęły chorować. Większość czasu spędzały wtedy w domu. Nie mogliśmy im czytać tyle, ile chciały. Wtedy zaczęła się ich przygoda z audiobookami. Słuchały ich podczas malowania, zabawy, zasypiania. Przesłuchały wszystko, co udało nam się znaleźć. Baśnie, legendy, lektury, często dla nieco starszych dzieci. Wielokrotnie. Szczególnie lubiły „Kocie historie” Tomasza Macieja Trojanowskiego świetnie czytane przez Jarosława Boberka i „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło” Andrzeja Maleszki w fantastycznym wykonaniu Marcina Dorocińskiego. Uwielbiają je do dziś.
Pierwsze samodzielnie czytane książki
Mniej więcej w okolicach zerówki, gdy powoli uczyły się czytać, słuchały wspomnianego już „Czerwonego krzesła” oraz „Nawiedzonego domu” Joanny Chmielewskiej. Bardzo je zainteresowały a kiedy okazało się, że dalszy ciąg istnieje tylko w wersji pisanej, sięgnęły po książki. Poza tym podrzucałam im, na początku niewielkie objętościowo, pozycje o tym, co je interesowało. W ich przypadku głównie o zwierzętach. Same jednak szybko zauważyły, że np. wszystkie książki z serii „Zaopiekuj się mną” są do siebie podobne i za krótkie.
Wybór lektur
Nie uważam, że czytanie klasyki jest lepsze niż czytanie romansów. Dlatego nie nalegam, by moje dzieci czytały lektury, chyba że są przerabiane w szkole. Jednocześnie to jest ten moment, kiedy ja kształtuję ich gust. Sama wybieram im książki. Nie tylko nowości, które bywają dobre i wciągające jak książki Maleszki czy Agnieszki Stelmaszyk, ale również pozycje, które czytałam w dzieciństwie (Joanny Chmielewskiej, Jerzego Broszkiewicza czy Zbigniewa Nienackiego). Ale o tym, co czytają moje dzieci, szerzej pisałam już tutaj a wkrótce kolejne części cyklu, bo przecież czytają coraz więcej.
Mówią, że kto czyta książki, żyje podwójnie. Ja czasem wściekam się, kiedy moje córki po otwarciu rano oczu zamiast ubierać się sięgają po książki. Albo kiedy czytają w łazience zamiast myć zęby. Przypominam sobie wtedy, jak zarywałam noce dla Chmielewskiej i czytałam Kinga zamiast uczyć się do egzaminów. Chyba nie ma czegoś takiego, jak za dużo książek, prawda?