Znów mamy wrzesień, więc temat szkoły powraca jak bumerang przyprawiając mnie o zawrót głowy. Dopóki moje córki nie poszły do pierwszej klasy, nie zdawałam sobie sprawy, że polska szkoła jest tak niedofinansowana i pełna absurdów. Dużo rozmawiam o szkole ze swoimi dziećmi i innymi rodzicami. Niezbyt często są to jednak rozmowy o pozytywnym zabarwieniu. Dlaczego?
O wspomnieniach i szacunku
Ja jako dziecko bardzo lubiłam szkołę, na każdym etapie nauki. Miałam w większości dobrych nauczycieli a ci gorsi nie robili na mnie większego wrażenia. Pewnie dlatego że miałam dobre stopnie i nauka nie sprawiała mi problemu. Dopiero teraz po latach dostrzegam, że nie wszystkie ich postawy były właściwe. Staram się jednak, żeby moim dzieciom szkoła również dobrze się kojarzyła. My rodzice chcielibyśmy przecież dla naszych dzieci jak najlepiej. Chcę, żeby traktowały nauczycieli z szacunkiem, ale jednocześnie wiedziały, że nauczyciel też może się pomylić. Trudno jednak budować pozytywne wspomnienia, kiedy ma się wrażenie, że przez ostatnie 30 lat w polskiej szkole niewiele się zmieniło. A jeśli już, to na gorsze. Mamy XXI wiek a warunki w jakich uczą się nasze dzieci są dalekie od tego, co dziś uważamy za normę.
O wstydzie i bezradności
Jest mi zwyczajnie wstyd przed moimi dziećmi, kiedy próbuję im odpowiedzieć na pytanie, dlaczego boisko szkolne jest kolejny rok niezdatne do gry, dlaczego kolejny miesiąc nie ma szafek w przebieralni przy sali gimnastycznej, dlaczego ich klasa straszy dziurami w ścianach, dlaczego mają niedopasowane do wzrostu ławki i krzesełka, dlaczego na jedną lekcję muszą schodzić do piwnicy, dlaczego w toalecie znów brakowało mydła i papieru… Wreszcie dlaczego ich kolega kolejny rok odmawia uczestnictwa w zajęciach, jest agresywny w stosunku do dzieci i dorosłych, posługuje się językiem, jakiego żadne z nich prawdopodobnie wcześniej nie znało (i nie mam tu na myśli mandaryńskiego) i… nic. Dzieci przyszłością narodu? Chyba nie tego. Ja jako rodzic czuję się kompletnie bezradna.