Nie czytaj. Książki gryzą. (…) Książki są ciężkie a oprawki są bardzo drogie. Nie czytaj. I tak to kiedyś zekranizują…
Pamiętacie kampanię społeczną „Czytaj! Zobacz więcej”? Jej spot sprawił, że jest chyba najbardziej zapamiętaną kampanią propagującą czytanie.
Podobnych akcji było jednak więcej. Warto tutaj wspomnieć choćby grafiki Grzegorza Sikory do kampanii „Książkowe LOVE” i „A Ty do czego używasz książek?” oraz kampanię „Nie czytasz – nie idę z Tobą do łóżka”.
Do kogo jednak trafiają te akcje? Czy mają jakikolwiek wpływ na wzrost czytelnictwa? Mam wrażenie, że wywołują one jedynie uśmiech na twarzach czytających. Tymczasem według badania Biblioteki Narodowej w 2015 roku co najmniej jedną książkę przeczytało jedynie 37% badanych i ten odsetek z roku na rok systematycznie spada.
Od lat mamy głośną kampanię „Cała Polska czyta dzieciom”, której głównym celem jest zachęcanie do codziennego co najmniej 20-minutowego czytania najmłodszym. Wydaje się, że kampania ta prócz wspomagania wszechstronnego rozwoju dziecka i propagowania mądrego sposobu na spędzanie z nim czasu może mieć też wpływ na czytelnictwo w przyszłości, ponieważ dzieci łatwo przejmują postawy dorosłych. Słowem w domu w którym jest dużo książek i dziecko obserwuje zaczytanych rodziców, chętniej samo sięgnie po książkę.
Potem jednak taki maluch trafia do szkoły. A tam? Lektury! No właśnie. „O krasnoludkach i o sierotce Marysi”, „Łysek z pokładu Idy”, „Chłopi”, „Nad Niemnem”, „Wesele”… Długo by tak jeszcze wymieniać. Trudno chyba, by się ten młody człowiek nie zniechęcił do czytania, kiedy zmusza się go do lektury książek trudnych w odbiorze, o niezrozumiałym dziś języku, nieposiadających żadnego odniesienia do współczesności. Wszak czytanie powinno być przyjemnością, prawda? Czy naprawdę nie da się omówić ważnych tematów z języka polskiego, środków stylistycznych na przykładzie łatwiejszych ale nie mniej wartościowych książek?
Od jakiegoś czasu na początku stycznia jak grzyby po deszczu wyrastają tzw. wyzwania czytelnicze. Czytamy więc 52 książki rocznie, ale też tyle książek, ile mamy wzrostu, książki z kolorem w tytule, w białej okładce, autora o naszych inicjałach itd. Dzięki temu sięgamy częściej po książki, po które normalnie byśmy nie sięgnęli i ogólnie czytamy więcej, ale nie ma to żadnego wpływu na osoby w ogóle nie czytające książek.
Żeby wspomóc czytelników powstały specjalne portale z lubimyczytac.pl na czele. Lubię tę stronę i to nie dlatego, że w jej powstaniu maczałam palce. Dzięki niej kontroluję swoją biblioteczkę. Podglądając znajomych o zbliżonych gustach znajduję książki, które sama potem chętnie czytam. Śledzę premiery. Przeglądam oceny i recenzje, co ułatwia mi dopasowanie książki. Ale znów. Czy w to miejsce dotrze osoba nieczytająca, zniechęcona do książek albo nie mająca pojęcia, jaką radość może dawać czytanie? Nie sądzę.
Jeśli nie pokażemy małemu człowiekowi miłości do książek, trudno mu będzie ją znaleźć samodzielnie w dorosłym życiu. Co jednak zrobić, by ten kilkuletni czytelnik nie zniechęcił się do czytania w szkole? Czy gruntowna zmiana programu jest w ogóle możliwa? Czy bez niej wszystkie te kampanie propagujące czytelnictwo mają jakikolwiek sens? Co o tym myślicie?