Moda na maski w płacie przywędrowała do nas ze wschodu. Jeszcze niedawno można więc było kupić wyłącznie azjatyckie maski. Ostatnio jednak do swojego asortymentu zaczęły je wprowadzać nasze rodzime firmy, w tym Bielenda. Dzięki temu takie maski są dużo lepiej dostępne i tańsze. Ich idea polega na tym, że nakładamy je na oczyszczoną twarz i można się w tym czasie zrelaksować, ale można też powrócić do wcześniej wykonywanej czynności, ponieważ taka maska to umożliwia. Powinna mieć dobrze wycięte i dopasowane do twarzy otwory. Musi też dobrze trzymać się twarzy (tutaj kluczowy jest stopień nasączenia i materiał, z którego jest wykonana). Nakładasz na 15 minut, robisz cokolwiek, zdejmujesz i gotowe. Proste? W teorii na pewno. Jakie wobec tego są Bielenda Crazy Mask?
Bielenda Crazy Mask
Maski w płacie Bielendy zamknięte są w niewielkich opakowaniach. Są więc wielokrotnie złożone, ale dobrze nasączone i nie ma problemu, żeby je rozłożyć. Do wyboru mamy 3 rodzaje masek: oczyszczającą, detoksykującą i nawilżającą. Każda z nich ozdobiona jest zabawną podobizną zwierzaka. Bo przecież dbanie o siebie nie musi być takie śmiertelnie poważne. Dzięki Bielenda Crazy Mask zmienisz się w kotka, pandę lub mopsa. Czy oprócz poprawy humoru przyniosą również coś pozytywnego Twojej skórze?
MOPS – maska nawilżająca
Maska nawilżająca oparta jest działaniu minerałów morskich, kwasu hialuronowego i aloesu. Dzięki takim składnikom aktywnym powinna dogłębnie i intensywnie nawilżać, łagodzić podrażnienia, wzmacniać i wygładzać naskórek a także poprawiać jego ukrwienie.
Maska MOPS jest odpowiednio nasączona. W opakowaniu zostaje jeszcze trochę płynu, który można wmasować np. w szyję i dekolt. Jest dobrze skrojona, wszystkie otwory odpowiedniej wielkości, tam gdzie być powinny. Bardzo dobrze trzyma się twarzy, spokojnie można siedzieć, chodzić, robić w tzw. międzyczasie cokolwiek. Pachnie delikatnie, słodko kwiatowo, przyjemnie i nienachalnie. Po nałożeniu przez chwilę delikatnie piekła mnie skóra tam, gdzie była podrażniona (pod nosem, zalety niekończącego się kataru ). Po 20 minutach zdjęłam maskę, która nie zdążyła przez ten czas wyschnąć. Pozwoliłam jeszcze przez moment wchłonąć się esencji, a potem umyłam twarz, bo była nieprzyjemnie klejąca, przetarłam ją tonikiem i nałożyłam krem. Twarz po maseczce była dobrze nawilżona, gładka, promienna. Podoba mi się ten efekt.
KOTEK – maska oczyszczająca
Maseczka oczyszczająca swoje działanie zawdzięcza algom koralowym, witaminie C i ekstraktowi z wiśni. Dzięki nim powinna nawilżać i wygładzać, ale również regenerować, poprawiać koloryt cery i dodawać jej blasku.
Maska ta jest podobnie nasączona i wykrojona jak MOPS. Esencja gęsta, kleista. Zapach słodkawy, nienachalny. Maska po nałożeniu lekko chłodzi, a podrażnione miejsce przez chwilę delikatnie piecze. Po zdjęciu maski pozwoliłam wyschnąć resztkom esencji i mimo że skóra była okropnie lepiąca się, postanowiłam tym razem nie zmywać maski. Nałożyłam krem, ale to niewiele pomogło. W końcu umyłam twarz, bo uczucie lepkości nie znikało. Twarz była miękka i miła w dotyku, nawilżona. Wyglądała ładnie i zdrowo.
PANDA – maska detoksykująca
Maska detoksykująca oparta jest na dobroczynnym działaniu bambusa, zielonej herbaty i węgla. Producent informuje, że jej zadaniem prócz nawilżenia jest głębokie oczyszczenie i przymknięcie porów, wyrównanie kolorytu cery i jej rozświetlenie.
Panda, podobnie jak pozostałe maski, jest dobrze nasączona, wykrojona i świetnie trzyma się twarzy (podczas jej aplikacji odkurzałam mieszkanie). Ma też podobny delikatny słodkawy zapach. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale jak reszta masek Panda jest delikatna dla oczu. Moje są dość wrażliwe, te maski mnie nie podrażniły. Nie spowodowały też zapchania czy pojawienia się jakichkolwiek niedoskonałości. Pandę nauczona doświadczeniem od razu zmyłam. Cera jest po niej przede wszystkim przyjemnie nawilżona, ale też ukojona. Powiedziałabym, że po jednokrotnym zastosowaniu każda z tych masek daje podobny efekt nawilżenia, wygładzenia i zmiękczenia a także ukojenia skóry.
Zwierzakowe maski Bielendy kupisz między innymi w Rossmannie. Kosztują nieco ponad 10 zł. Ja pewnie do nich wrócę.
Uwielbiam maski w płacie przede wszystkim ze względu za wygodę stosowania. Cieszę się, że teraz również Bielenda ma je w swojej ofercie. Ciekawa jestem, czy też tak masz, ale ja powoli przestaję nadążać za nowościami tej marki.