Z niedowierzaniem śledzimy prasowe doniesienia dotyczące przemocy w szkole. Że takie małe dzieci? Że tak zdemoralizowane? Niemożliwe. A potem nasze dziecko idzie do pierwszej klasy i okazuje się, że problem agresji dotyczy, w mniejszym lub większym stopniu, każdej jednej szkoły. Co można w tej sytuacji zrobić i dlaczego szkoły sobie z tym nie radzą? Agresja w szkole – tak wiele się o niej mówi, ale nie widzę efektów przeciwdziałania jej.
Kiedyś
Chodziłam do szkoły podstawowej na przełomie lat 80. i 90. To nie był już czas, kiedy nauczyciela wszyscy się bali, bo każde najmniejsze przewinienie karał linijką. W tamtych czasach nikt już w szkole nie bił uczniów, ale nauczyciel wciąż traktowany był z szacunkiem. Złe zachowanie? Uwaga, nagana, w najgorszym wypadku odesłanie do dyrektora i posłanie po rodziców. Najczęściej jednak wystarczyło słowne upomnienie, by przywrócić ucznia do porządku. A jeśli już coś dotarło do rodziców, byli w stanie i przede wszystkim chcieli przemówić swojemu dziecku do rozumu. Nie było zgody na przemoc w szkole. A dziś?
Pierwsza klasa
Uczeń pierwszej (teraz już drugiej) klasy posługuje się tak wulgarnym słownictwem, również w stosunku do nauczycieli, że sami dorośli są zawstydzeni. Rozbiera się na lekcji paradując przed kolegami bez majtek. Zamierza się krzesłem na nauczyciela. Wpada w szał. Bije dzieci, kopie, pluje. Niszczy im ubrania. Zakłóca lub wręcz uniemożliwia prowadzenie lekcji. Półtora roku! I szkoła nie jest w stanie albo nie ma odwagi (ochoty?) czegokolwiek z tym problemem zrobić. W imię tolerancji i integracji oraz prawa (i obowiązku) do nauki jednego ucznia ponad 20 innych jest codziennie narażonych na stres. Trzeba było półtora roku chodzenia, spotkań, pisania skarg (do wychowawcy klasy, dyrektora szkoły, pedagoga szkolnego, policji, kuratorium i wydziału oświaty), żeby cokolwiek efektywnego zaczęło się w tej sprawie dziać. A to jeszcze nie koniec.
Agresja w szkole
Słyszę, że nie jest najgorzej. W innej klasie uczeń rzuca krzesłami. Ostatnio chłopcy z jeszcze innej wsadzili koledze głowę do toalety. I to jest podobno ta mała kameralna szkoła, w której nie ma agresji. Gdzie my żyjemy? Dlaczego szkoła nie ma narzędzi (a czasem woli), by karać za niewłaściwe zachowanie? Dlaczego przyzwalamy dzieciom, by robiły coś innym dzieciom, na co my dorośli nie chcielibyśmy nikomu pozwolić? Dlaczego nie szanujemy nauczycieli i nie uczymy tego szacunku naszych dzieci? Dlaczego rodzice zakładają sprawę w sądzie nauczycielowi, który wyrzucił za drzwi klasy ich dziecko? Dokąd to wszystko zmierza? Pozwalając dzieciom na przemoc zgadzamy się na dorosłych rozwiązujących problemy przy użyciu siły. I chyba nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Wiem, że to temat rzeka, ale musiałam się wypisać po ostatnich „przygodach” szkolnych. Zdaje się, że łatwiej było 30 lat temu być uczniem niż dziś być rodzicem ucznia.